W dniach 1- 2 października br. w Duisburgu odbyły się zawody psów pracy wodnej Admirals Cup. Jako osoba, która z nowofundlandami ma do czynienia dopiero od sierpnia, miałem niewątpliwą przyjemność załapania się” na ową imprezę. Z Poznania wyruszyliśmy w dwóch silnych grupach. Pierwsza, składająca się z funkcjonariuszy Komisariatu Wodnego Policji oraz 2/3 rodziny Żywockich wraz z psami, udała się do Duisburga we wtorek.
Natomiast nie mniej istotna ekipa dwuosobowa w składzie Ruda & Stahoo wystartowała z Pyrlandii w czwartek w godzinach popołudniowych. Dzięki wrodzonemu talentowi Rudej, podróż przedłużyła się o dobre 4 godziny. Bo po co zabrać dowód rejestracyjny od Peugeota, jak można wziąć od “malucha”. Wszak monotonia w podróży wpływa negatywnie na kontakty interpersonalne.
Piątek upłynął nam na zacieśnianiu więzi polsko – niemieckich, co jednocześnie splotło się z długimi nocnymi rozmowami na temat psów, ratownictwa i sklerozy Rudej.
Sobotę rozpoczęliśmy od obfitego śniadanka i mocnej kawy – wszak czekał nas dzień pełen wrażeń i sportowych emocji.
Po oficjalnym otwarciu rozpoczęły się zmagania psów. Muszę przyznać, że w życiu nie widziałem tylu futer w jednym miejscu. Obecność ponad 60 psów może wywrzeć na człowieku ogromne wrażenie. A oprócz tego towarzystwo międzynarodowe – Belgowie, Holendrzy, Norwedzy, obywatele Luksemburga – że o Niemcach i o nas nie wspomnę.
Wszystkie “nasze” psy startowały pierwszego dnia. Ogromne wrażenie wywarł na wszystkich Majorek, startujący w zawodach poza konkurencją z racji swej małej nowofundlandowości (wszak German Sheppard J ). Wszyscy (z autorem niniejszych wypocin włącznie), byli pod wrażeniem “powera”, jaki ten pies ma do pracy w wodzie. Tempo wykonywania poleceń i ich dokładność naprawdę godna podziwu – widać ogromną pracę, jaką Kuba wkłada w treningi z psem. Zaś nowofundlandy, jak to nowofundlandy – szło im różnie. Niektóre z nich wykazywały ewidentnie intelektualne podejście do tematu ratownictwa. Wszak cóż to za nowofundland, który nie kombinuje.
Zołza, Tycia i Heniek startowały w konkurencjach z wrodzoną sobie gracją 🙂 Momentami nie obyło się bez tłumaczenia, próśb, gróźb i fochów, co jednak nie przeszkodziło naszym psiakom w zdobyciu certyfikatów i zajęciu wysokich miejsc w klasyfikacji generalnej. W specjalny sposób doceniony został Kuba wraz z Majorem – szanowne niemieckie jury, pozostające pod wrażeniem pracy psa i przewodnika, uhonorowało obu specjalnymi nagrodami. Majorek dostał coś na ząb, a Kuba nie chciał się przyznać, co jest w reklamówce 🙂
Pierwszy dzień zmagań zakończył się kolacją, podczas której była okazja do dłuuuugich rozmów i dalszego zacieśniania kontaktów międzynarodowych w szerszym kręgu 🙂
Niedziela – standardowo. Obfite śniadanko i pyszna kawusia. Psy miały wolne do popołudnia, natomiast moja skromna osoba została użyta do pozorowania w trakcie zawodów. Dokładnie rzecz ujmując, z racji posiadanych uprawnień miałem przyjemność uczestniczyć w tychże jako pełnoprawny ratownik. W życiu nie sądziłem, że potrafię narobić tyle krzyku po niemiecku bez znajomości języka. I podobno akcent był rewelacyjny.…:) Przy okazji chciałem podziękować Rudej, dzięki której przez bite 6 godzin grzałem się w neoprenie. “Bo oni już się przebrali, a Ty ciągle w ciuchach chodzisz!!”. Kto ją zna, ten wie, o czym mówię 🙂
W przerwie Tomek z Heńkiem oraz Kuba z Majorem zorganizowali pokaz pracy węchowej. Tłum zainteresowanych, gorący aplauz i setki pytań, jak szkolić psy w tym kierunku, mogą świadczyć o pełnym profesjonaliźmie chłopaków oraz dużym zainteresowaniu publiczności. Ja sam mogę stwierdzić jedno – wrażenie zrobili piorunujące!
Na zakończenie całej imprezy odbył się Team Cup – pływanie grupowe z nowofundlandami. W wyniku mych wieczornych działań z zakresu współpracy międzynarodowej, które miały miejsce dnia poprzedniego, udało mi się w Team Cup wystartować dwukrotnie. W pierwszym wyścigu, w barwach narodowch, Zołza po raz kolejny wykazała się wrodzonymi predyspozycjami do filozofowania – “Jetem, więc płynę. Ale po co płynąć, skoro nikt się nie topi?! WRACAM!” Jednak po krótkich negocjacjach udało mi się nakłonić gwiazdeczkę do ukończenia dystansu dla idei. Okupiłem to później okrutnym niewyspaniem (Zołzi ma tendencje do zajmowania wyra), ale czego się nie robi dla reprezentowania barw narodowych 🙂 Mój drugi start miał miejsce pod banderą międzynarodową. Wraz z Tyćką startowaliśmy w teamie pod nazwą “Tricolore Internazionale”. Tutaj także nie obyło się bez krótkiej, acz treściwej wymiany szczeknięć. Drużyna składała się z czterech członków różnej narodowości. Każdy płynął z flagą narodową, i cała zadyma poszła o tą flagę. I ja, i Tycia chcieliśmy nieść ją w zębach – a drzewiec nie za długi 🙂 W końcu osiągnęliśmy consensus – ja wiozę flagę, a pies merda ogonem 🙂
Polska drużyna zajęła drugie miejsce, “Mięzynarodówka” była trzecia – w sumie nie najgorzej 🙂
Korzystając z obecności sędziego kynologicznego, każdy z przewodników miał okazję poddać swego futrzaka ocenie eksterierowej. Wszystkie psy otrzymały ocenę doskonałą, włącznie z Majorkiem. Obecnie trwają prace nad skrzyżowaniem nowofundlanda z sheppardem – ale to by szło do wody! 🙂 Oprócz tego Tycia została oceniona na mniejszą ilość lat, niż ma w rzeczywistości. Chwilę później sędzia DEFINITYWNIE zapadł na “pomroczność jasną”, bo o Rudej powiedział to samo. Chłopina ewidentnie przemęczony – jeśli idzie o ocenę Rudej, oczywiście 🙂
W sumie bilans weekendowego pobytu jak najbardziej udany – trzy puchary, zegar z kukułką i przepis na sukces oraz ocena Majorka, który ma czarno na białym, że jest nowofundland pełną gębą 🙂
Autorem tekstu jest Marcin Stasiak – od niedawna przewodnik i właściciel znanej niektórym Zołzy
Dodaj komentarz