Mottem Admirals Cup jest właśnie to hasło – „We did it !!!” – Dokonaliśmy tego !!!
Jechaliśmy z przeświadczeniem, „żeby tylko nie dać za bardzo plamy”. Bo jakże my możemy równać się z tymi, co robią to od tylu lat, mają taka wiedzę i tradycje pracy wodnej? A jednak włożona praca w Lidzbarku, ćwiczenie w każdy weekend po obozie dały nadspodziewane rezultaty.
Ale od początku:
Samo Admirale Cup odbywało się w sobotę i niedzielę jak zwykle od pięciu lat w ośrodku Posejdona w Duisburgu. Mieliśmy niestety obawy co będzie z naszym przekroczeniem granicy, ze względu na obowiązujące od piątku paszporty dla psów. Ponieważ nie sposób było uzyskać kompetentną informację zdecydowaliśmy się „obejść problem” i wjechać jeszcze w czwartek. W ten sposób wylądowaliśmy w piątek rano na miejscu. Dwanaście godzin podróży lekko nam dało w kość, ale stwierdziliśmy, że skoro już jesteśmy to zobaczymy co się dzieje. Tym bardziej, że jeszcze przed wyjazdem deklarowaliśmy Nicole, która była główna szefową Admirals’a, w miarę naszych skromnych możliwości, pomoc. A roboty było tam mnóstwo. Od piątku rana do późnego wieczora trwało rozkładanie sprzętu na terenie ośrodka. Ciężko opisać jak dużym przedsięwzięciem jest organizacja takiego spotkania. Byliśmy (i wciąż jesteśmy) zaskoczeni atmosferą panująca wśród tych ludzi. Pomimo ciężkiej pracy było dużo czasu na rozmowy, a po robocie posiedzenie przy piffku, kaffce czy kakałku. Klub Nowofundlanda wypożyczył Beer Vagon – wieloosiową przyczepę gastronomiczną z której przez cały czas serwowane były napoje i ciepłe jedzono. A co dla mnie było sympatyczne wszyscy byli z swoimi psami, z których przeważająca większość luźno spuszczona „pomagała nam jak mogła” :).
W sobotę rano „lekko” zmęczeni wieczorno-nocnymi działaniami wstaliśmy koło ósmej. Najpierw rejestracja uczestników – jako jedni z pierwszych zarejestrowaliśmy się, spokojni widząc olbrzymią kolejkę do rejestracji za nami sądziliśmy, że mamy jeszcze dużo czasu.
Testy miały zacząć się od 9.30. Organizatorzy oraz my przystąpiliśmy do śniadanka po dziewiątej. Jednak niemiecki ordnung dał o sobie znać – punktualnie o czasie pierwsze psy i przewodnicy zaczęli testy. Ten początek to również była Tycia. Tego dnia tylko ona z polskich psów „występowała”. Reszta naszej grupy dzielnie jej kibicowała.
Testy zaczęły się od posłuszeństwa na lądzie, następnie w grupach po cztery psy przechodziliśmy do kolejnych ćwiczeń wodnych: pływanie zespołowe (team swimming), skok z łodzi i przepłynięcie 50m, przyniesienie aportu z wody i od pozoranta w wodzie.
Poziom był bardzo wyrównany – Tycia pływanie i posłuszeństwo zrobiła dobrze, ale z skokiem z tak wysokiego pontonu miała chwile zawahania. Ale ciężko było ocenić – sędziowie liczyli czas i kryteria na oko niewiele różniące wykonanie psów.
Po zakończeniu wszystkich testów chwila przerwy i rozdanie dyplomów. Z coraz większym zaniepokojeniem wysłuchiwaliśmy wywoływań kolejnych zawodników – wywoływanych od najmniejszej liczby punktów. Wszystko wskazywało na to, że albo o nas zapomnieli, albo zgubili nasze wyniki. Najpierw zakończyli wręczanie dyplomów, zostało tylko kilka pucharów. Przecież wiedzieliśmy, że jako „świerzynki” nie ma szans być lepszymi od długoletnich zawodników. I puchary już się kończyły, gdy nagle usłyszeliśmy imię TYCI!!
Magda zupełnie zaskoczona zdobyła trzecie miejsce. A jeszcze większym zaskoczeniem był kolejny puchar dla najlepszego zespołu (teamu).
Wieczorkiem była biesiada z rewelacyjnym jedzonkiem. Piwo lało się strumieniami. Byliśmy szczęśliwi i dumni. Ale jeszcze pozostawały konkurencje dnia kolejnego i pozostałe nas ze psy.
A kolejnego dnia wstaliśmy jeszcze bardziej zmęczeni. Nawet to, że przez te noce spaliśmy w namiocie już nam nie przeszkadzało. Konkurencje analogicznie do dnia poprzedniego zaczęły się testami posłuszeństwa. A następnie praca w wodzie:skok z łodzi i przepłynięcie 50m, przyniesienie aportu z wody i od pozoranta w wodzie.
I znowu wieczorne rozdanie dyplomów. I chwila niepewności – Joka, Hugo i Szagalla dostali dyplomy, a co z Zołzą ??? Dyplomy zostały rozdane, puchary się kończyły a my nic. Stojąca koło nas Daisee (znana tym, którzy byli w Lidzbarku) cały czas się cieszyła i pokazywała nam kciuka ku górze. Pierwsze miejsce Michała i Zołzy było już zupełnie dla nas szokiem.
Warto było – tyle miesięcy ciężkiej pracy z naszymi psami, poświęcenie każdego weekendu psom, wyjazdy w różne miejsca, jednak wyniki przekroczyły nasze oczekiwania. Oczywiście dużo wciąż pracy przed nami. Na kolejnych zawodach nasze psy przystąpią do wyższych „stopni wtajemniczenia”. Wszystko przed nami 🙂
Planowaliśmy wyjechać w poniedziałek rano. Oczywiście z planów nic nie wyszło. Najpierw pomagaliśmy w sprzątaniu po Admiralskie, a potem „jakoś tak nam zeszło” na rozmowach do późnego wieczora. Niestety przez to plany odwiedzenia rodziny w drodze powrotnej „diabli wzięli” i szybciutko przesuwaliśmy się w kierunku domu.
Prócz samych ćwiczeń wodnych, tych kilka dni dało nam nowe spojrzenie na sposób pracy i życia z psami. Sami Niemcy mówili, że przez wiele lat, szczególnie w wschodnich landach (hmmm, czy my również się do nich zaliczamy ??), panowało przekonanie, że najważniejszy jest brak dysplazji u nowofundlandów. W chwili obecnej duży nacisk kładą na ugruntowanie wspaniałego charakteru psów tej rasy. Nie tyle szkolenie, co wychowanie. Stąd nacisk na duży kontakt psa z ich przewodnikiem (stąd nowe dyscypliny w konkursie– np. team swimming), likwidacja agresji i wzmacnianie poczucia psa- przyjaciela człowieka. Oczywiście nie zaniedbują zdrowia – prócz dbanie o brak dysplazji, badania serca (i nie tylko) jako standard. Już po samym zachowaniu psów można było rozróżnić efekty podejścia niemieckiego od np. belgijskiego. Nicole starała się nam przekazać ten sposób myślenia podczas obozu w Lidzbarku, lecz dopiero w momencie, jak zobaczyliśmy w grupie tak wychowane psy zrobiło to na mnie duże wrażenie. Oczywiście nasze psy szkolone tak samo jak owczarki w polskich ośrodkach szkolenia psów robiły duże wrażenie swoją szybkością, jednak sami sędziowie zwracali nam uwagę, że nowofundlanda można inaczej traktować.
Na Admirals Cup pojechaliśmy całą grupą – Magda z Jurkiem i Hugiem, Ania z Joką, Agata z Szagalą oraz my. Mam nadzieję, że w tak doskonałej ekipie będzie nam dane jeszcze wielokrotnie wyjeżdżać i razem “walczyć”.
Poznaliśmy dużo nowych ludzi, hodowców, o hodowlach których w Polsce mówi się „z nabożną czcią” a okazali się bardzo sympatycznymi, życzliwymi ludźmi. Zostaliśmy zaproszeni na kolejne spotkania nowofundlandów u nich. Niestety jako aksjomat oni uważają, że w przyszłym roku będzie u nas kolejny obóz szkoleniowy w formie podobnej jak w Lidzbarku i zapowiadali dość licznie swój przyjazd. Niestety, bo oznacza to, że czeka nas znowu mnóstwo pracy organizacyjnej, niekoniecznie z psami. Choć może tym razem ktoś inny przyjmie na siebie trud organizacyjny abyśmy tym razem mogli my również ćwiczyć z naszymi psami.
Tekst pochodzi z strony Tyci i Zołzy www.tyciaizolza.prv.pl
Jacenty
Dodaj komentarz